Zima – wymarzony czas wędrówek pośród śnieżnych zasp, bezkresu bieli, po świecie zastygłym w bezruchu niczym lodowe pustynie odległej planety. Marną atrakcją byłby jednak wysiłek na śniegu i mrozie, gdyby u jego kresu nie znalazło się przytulne schronienie. Sercem wypatrywanej z utęsknieniem zimowej przystani jest komin z paleniskiem, do którego chce się podejść, ogrzać i – jak długo to tylko możliwe – przy nim pozostać.
Wzrok ludzki kieruje się ku światłu, ręce same wyciągają się w stronę ciepła. Ogień w naturalny sposób skupia na sobie uwagę, gromadząc przybyłych. Pośrodku rozległego pomieszczenia stoi kominek z okapem obudowanym deskami. Wysmukła konstrukcja, zwężająca się ku niebu, zdaje się unosić z lekkością, podkreślając wysokość wnętrza. Pod nią miejsce do rozpalenia ognia, który umili wieczór swoim ciepłym, żółtawym światłem.
Siedząc przy takim kominku, wpatrując się w płomień, łatwo jest wyobrazić sobie, że nasza leśniczówka jest oazą spokoju pośród szalejącej burzy. Za oknami hula śnieżyca, wycie wilków miesza się z odgłosem wiejącego wiatru, a płochliwe sarny nieśmiało podchodzą do okien. W zaciszu bujanego fotela warto jednak pomodlić się, aby śnieżyca nie nadciągnęła naprawdę, gdyż przy mrozach, jakie zdarzają się zimą w rejonach Bugu, raczej trudno byłoby nagrzać dom z otwartymi wnętrzami jednym kominkiem, wyprowadzającym ciepło spalanego drewna prosto ponad dach. Wiedzieli o tym ludzie osiedlający się na kresach, na własnej skórze i zmarzniętych kościach poznający skuteczność takiego czy innego systemu ogrzewania. Z pewnością smacznie im się spało na przypiecku i nieraz ciężko było wstawać, rozstając się przy tym z puchową pierzyną. Gliniany piec chlebowy ważący ponad tonę, kolos rozgrzany stosem drewna spalonego w jego czeluści miał w sobie dosyć energii, aby nie tylko upiec w nim pachnące bochenki, lecz także spać na nim smacznie do rana bez konieczności częstego podrzucania polan do ognia. Przeciętna doza chłopskiej zaradności wystarczała, aby samodzielnie ubić gliniany komin i wylepić piec na drewnianej konstrukcji.
Domowe ognisko
Czym się zatem inspirować, gdy zapragniemy spełnić marzenie o rozkosznym cieple, rozgrzewającym nas na przekór srożącej się dookoła zimie? Wypatrywać przecen w katalogach z żeliwnymi wkładami do modnej obudowy kominka za niebotyczne pieniądze czy samodzielnie mazać się gliną, szlachetnie podtrzymując tradycję budowlaną przodków?
Pierwotna tradycja – niestety nie bez przyczyny – powoli sama wygasła. Zbyt wiele drewna trzeba było przyciągać wozami, aby zapewnić sobie spokojny sen zimą. W miarę rozwoju techniki, wzrostu zamożności gospodarzy, a także ubywania lasów piece gliniane, zwane ruskimi, były wypierane przez nowocześniejsze konstrukcje. Na bazie rzetelnej wiedzy i praktycznych doświadczeń powstawały piece kaflowe z niewielkim paleniskiem i przemyślnym systemem długich kanałów, skuteczniej akumulujące ciepło każdej spalanej wiązki drewna. Jeśli dom miał więcej izb, a właściciel nie chciał płacić zbyt wiele „podymnego” – podatku naliczanego od liczby kominów – systemem leżaków łączył kanały dymowe w jeden wspólny komin. Powstawała złożona konstrukcja, będąca indywidualnie projektowanym, unikatowym zabytkiem techniki, charakterystycznym dla miejsca jego powstania. Piękna to historia i wielowiekowa tradycja godna zachowania, ale… czy na pewno gotowi jesteśmy dzielić dom po połowie z piecem? Taki czy inny zwał surowej lub wypalanej gliny, rozpychający się pomiędzy nie za dużymi pomieszczeniami, bywa niechcianym gościem. Choć z drugiej strony rachunki za olej opałowy mogą sprawić, że trochę go jednak polubimy. Co sprytniejsi – w ramach prosto rozumianej, domorosłej symbiozy tradycji z nowoczesnością – potrafią wręcz włożyć do niego na noc cegłę owiniętą spiralą od żelazka. Tylko jak zakochać się w takim „cieple domowego ogniska”?
Okno na świat
O podobne rozterki może przyprawić człowieka chęć posiadania na odludziu telewizora jako gwaranta łączności ze światem. Ogrzawszy się przy ogniu, wspinamy się po szerokich, masywnych dębowych stopniach. Przed wygodnym fotelem ciekłokrystaliczny ekran, wiszący na zrębowej ścianie – niezbyt harmonijne zetknięcie dwóch rzeczywistości. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to okropny zgrzyt: pośród nieskażonej przyrody ostoja strudzonego wędrowca, a w samym jej środku hałaśliwy element, obcy tęsknocie do natury. Jeśli jednak z większą przychylnością spojrzeć nań, przymrużywszy przy tym oko, można dostrzec dowcipną zamianę. Oto zamiast tkwić w betonowym więzieniu, oglądając programy przyrodniczo‑krajoznawcze, możemy rozsiąść się wygodnie w fotelu, delektować otoczeniem pierwotnej natury i, wdychając rześkie powietrze przez szklane okienko, podglądać cywilizację.
Skrzynia do spania
W naszych mieszkaniach od lat goszczą modne sofy, amerykanki, wersalki. Sklepy meblowe oferują coraz zdrowsze i wygodniejsze wielowarstwowe materace wyściełane pianką, trawą morską albo włóknem kokosowym. Ale czy, wybierając się do odmiennego świata, nie mielibyśmy czasem chęci przespać się nieco inaczej? W prostej drewnianej skrzyni, mając pod głową siennik, a dookoła głowy zapach mieszanki suszonych ziół, trawy i wspomnienie gorącego lata.
W ślad za łóżkiem nasze myśli w dawniejsze czasy przenosi ciężki, pakowny kufer. Być może jakaś młoda dziewczyna, wychodząc za mąż, zabrała w nim swoje wiano, a może cała rodzina spakowała doń skromny dobytek, wybierając się w długą podróż przez ocean. Dziś kto inny przechowuje w nim swoje pamiątki. Przenośny mebel, trwale przywiązany do swej roli, wiernie skrywa sentymentalne skarby kolejnych pokoleń.
Idąc dalej, widzimy, że do jednej z izb, zamiast pokrytych kurzem kufrów, wsunęła się wanna. W pierwszym odruchu trochę dziwi i zaskakuje, lecz po namyśle jej obecność w sypialni wydaje się logiczna. Widocznie zgodnie żyjący małżonkowie nie mają przed sobą żadnych tajemnic.
Myśliwskie trofea
Równie oryginalnym pomysłem na wnętrze może być mebel, krzesło lub fotel wykonane z poroży. Czy to nie profanacja? Przy tworzeniu sztuki łatwo otrzeć się o kicz, banał czy głupotę. Lekki dyskomfort może sprawiać myśl, że owe trofea niekoniecznie świadczą o naszym łowieckim sukcesie. Skoro jednak marzy nam się nocleg w leśniczówce, choć niekoniecznie pragniemy porzucać dotychczasową pracę i zajmować się uprawą lasu, to czy doprawdy musimy strzelać do zwierząt, aby móc naszemu cichemu zakątkowi nadać nieco myśliwskiego charakteru? Skóry dzikich zwierząt pod nogami, baranica na posłaniu świetnie podbudowują charakter wnętrza malowanego ciepłem drewna i światłem płomieni. A kiedy już przystroimy i opatrzymy zewsząd naszą zimową siedzibę, relaksując się w błogim stanie, będziemy mogli ze spokojem… wypatrywać wiosny.