Podlascy Europejczycy

Choć pocho­dzą z połu­dnia Pol­ski, a 28 lat życia spę­dzili za naszą zachod­nią gra­nicą, praw­dziwe szczę­ście odna­leźli w Jano­wie Pod­la­skim. To tu speł­niły się ich marze­nia o domu i życiu wśród przy­rody. Tu także speł­nią się zapewne kolejne, do reali­za­cji któ­rych pierw­sze kroki Benita i Zbi­gniew Zuz­ko­wie poczy­nili minio­nego lata.
Tego­roczna aukcja ara­bów czy­stej krwi w Jano­wie Pod­la­skim prze­szła już do histo­rii. To świa­to­wej rangi wyda­rze­nie ode­grało nie­ba­ga­telną rolę w życiu Benity i Zbi­gniewa Zuz­ków. Oto do ich licz­nej zwie­rzę­cej rodziny przy­był kolejny czło­nek: klacz Benita.
— Mam teraz dwie Benity — mówi pan Zbi­gniew, śmie­jąc się przy tym nieco rubasz­nie. Ma z czego, bowiem udało mu się nie tylko speł­nić wiel­kie marze­nie żony, lecz także udo­wod­nić, że w życiu nie ma przy­pad­ków.
Ta histo­ria roz­po­częła się kilka lat temu, kiedy pań­stwo Zuz­ko­wie zaku­pili zie­mię w miej­sco­wo­ści Bubel‑Granna i roz­po­częli budowę dworku. Prze­jeż­dża­ją­cego obok niej dyrek­tora janow­skiej stad­niny zacie­ka­wiło imię wid­nie­jące na tablicy infor­ma­cyj­nej. Kiedy jakiś czas póź­niej w stad­ni­nie uro­dziła się klacz, którą po matce Bogini trzeba było nazwać imie­niem zaczy­na­ją­cym się na literę „B”, przy­po­mniał sobie owo ory­gi­nalne imię i w ten oto spo­sób źre­bię nazwano Benita.
— Cztery lata temu klacz była wysta­wiana na czem­pio­na­cie, zajęła wtedy 5. miej­sce. Pod­sze­dłem wów­czas do dyrek­tora stad­niny i spy­ta­łem, czy mógł­bym ją kupić. Odpo­wie­dział, że ona nie jest do sprze­da­nia, bo lada chwila roz­pocz­nie karierę wyści­gową — wspo­mina nasz boha­ter. Sen­ty­ment jed­nak pozo­stał, i kiedy oka­zało się, że w tym roku Benita zosta­nie wysta­wiona na aukcji, dla pana Zbi­gniewa sprawa była jasna: musi ją kupić. Tak też się stało. Kon­ku­ren­cja z Bel­gii odpa­dła w przed­bie­gach, zbita nieco z tropu spo­tka­niem w cztery oczy z panem Zuz­kiem, który na pyta­nie, czy jest hodowcą, odparł nie bez kozery:
– Nie, ale ten koń nazywa się tak samo jak moja żona, więc muszę go kupić.
To zda­rze­nie to nie przy­pa­dek, bowiem w życiu pań­stwa Zuz­ków jest wiele histo­rii popie­ra­ją­cych tezę o prze­zna­cze­niu, w które głę­boko wie­rzy pani Benita. Bo w któ­rym miej­scu by dziś była, gdyby jako młoda kobieta nie wyje­chała wraz ze swoim przy­ja­cie­lem Zbi­gnie­wem do Nie­miec, tak jak czy­niła to więk­szość Pola­ków w tam­tych trud­nych cza­sach? Był rok 1981. Para przy­ja­ciół z Bielska‑Białej miała w pla­nach kupie­nie dworku w Kie­lec­kiem. Potrze­bo­wali pie­nię­dzy, a naj­ła­twiej było zaro­bić na emi­gra­cji. Na Zacho­dzie mieli pobyć tzw. chwilę, ale czas ich pobytu z kilku tygo­dni wydłu­żył się do kilku mie­sięcy, w cza­sie któ­rych w Pol­sce wybuchł stan wojenny. W wyniku tych zawi­ro­wań posta­no­wili zostać na obczyź­nie na stałe. Pobrali się, mieli dobrą pracę. Z cza­sem każde z nich otwo­rzyło wła­sną dzia­łal­ność i tak mijał rok za rokiem. W 2003 roku przy­je­chali na wschód Pol­ski na trzy­dniowy urlop.
— Janów koja­rzył mi się ze stad­niną. W ogóle nie zna­li­śmy t ych tere­nów, na wscho­dzie Pol­ski nigdy nie byli­śmy. Jak zoba­czy­li­śmy te oko­lice, to się w nich zako­cha­li­śmy. Oczami wyobraźni widzia­łam tutaj sie­bie, staj­nię i konia, któ­rego będę miała wła­ści­wie w przed­po­koju (śmiech) — opo­wiada pod­eks­cy­to­wana Benita Zuzek. Bo trzeba pod­kre­ślić, że od naj­młod­szych lat była ona miło­śniczką koni, na któ­rych jeź­dziła i w klu­bie jeź­dziec­kim w rodzin­nym mie­ście, i na war­szaw­skim Słu­żewcu. Po kilku wspól­nych prze­jażdż­kach pań­stwo Zuz­ko­wie byli pewni, że zna­leźli swoje miej­sce na ziemi. Kiedy więc dowie­dzieli się, że tutej­sze zie­mie są do sprze­da­nia, nie wahali się ani chwili. Już po powro­cie do Nie­miec stali się wła­ści­cie­lami pod­la­skich hek­ta­rów.
— Nawet nie wie­dzie­li­śmy, który dokład­nie kawa­łek ziemi kupi­li­śmy. Zadzwo­ni­li­śmy do pana, któ­rego pozna­li­śmy pod­czas pobytu, i powie­dzie­li­śmy, że kupimy to, co ktoś zechce sprze­dać. Zgo­dził się wła­ści­ciel tej działki. Dwa mie­siące póź­niej jecha­li­śmy z nim do nota­riu­sza i wła­śnie wtedy poka­zał nam naszą zie­mię — opo­wiada pani Benita i sama się dziwi, że tak to wszystko się poto­czyło, tym bar­dziej że zawsze zarze­kała się, że do Pol­ski nie wróci.
W ten oto spo­sób Zbi­gniew i Benita Zuz­ko­wie zawi­tali na Pod­la­sie. Z budową domu wiąże się jesz­cze jedna prze­dziwna opo­wieść, która swoje początki miała przed wielu laty. Pierw­szą rze­czą, którą pani Benita kupiła do nie­miec­kiego miesz­ka­nia, była pla­sti­kowa pod­kładka z zimo­wym pej­za­żem. Two­rzyły go: zaspy śniegu, sto­doła, a za nią drzewa, zacho­dzące gdzieś w oddali słońce, wierzba, stud­nia i kawa­łek roz­sy­pu­ją­cego się płotu, na któ­rym sie­działa wrona.
— Kolor cało­ści był siny, meta­liczny, taki typowy ponury zimowy dzień, pod­czas któ­rego nie spo­tka się nikogo na dwo­rze. Zoba­czy­łam tę pod­kładkę i ona mnie tak zain­spi­ro­wała, że ją kupi­łam — wspo­mina nasza boha­terka. Kiedy na pod­kładce odci­snął się ząb czasu, pani Benita scho­wała ją do kre­densu, prze­cie­ra­jąc tylko cza­sem pod­czas ruty­no­wych porząd­ków.
— Kiedy bryła naszego domu była gotowa, znów wycią­gnę­łam tę pod­kładkę, popa­trzy­łam na nią i stwier­dzi­łam, że to coś nie­sa­mo­wi­tego, ale wiele rze­czy jest takich samych: bryła, kie­ru­nek zachodu słońca, drzewa, które są tylko na naszej działce, a na sąsied­nich ich nie ma. Przed domem była wierzba, którą dro­go­wcy ścieli pod naszą nie­obec­ność, ale jej korzeń jest do tej pory — mówi Benita Zuzek. Póź­niej oka­zało się, że na działce znaj­duje się też stud­nia, tylko że nie jest wycią­gnięta na powierzch­nię ziemi. I jak tu nie wie­rzyć w prze­zna­cze­nie?
Dziś pań­stwo Zuz­ko­wie mówią o sobie, że są pod­la­skimi Euro­pej­czy­kami. Miesz­kają w pięk­nym domu w oto­cze­niu przy­ja­ciół, któ­rych tutaj zna­leźli. Zali­czają się do nich nie tylko ludzie, lecz także zwie­rzęta. Mini­zoo u Zuz­ków two­rzą: dwa koty będące pamiątką po pierw­szej aukcji ara­bów, na któ­rej pań­stwo Zuz­ko­wie byli już peł­no­praw­nymi Pod­la­sia­kami (pan Zbi­gniew zna­lazł je przy pie­karni), cztery psy miesz­ka­jące tu na stałe (trzy pod­rzu­cone i jeden kupiony) oraz pies, który mieszka we wsi, ale sto­łuje się u Zuz­ków. Całość dopeł­niają ptaki, dla któ­rych nasi boha­te­ro­wie stwo­rzyli około stu miesz­kań.
— O boje k ochamy n aturę. W lesie na jed­nym drze­wie wiszą po dwie, trzy budki. Na domu też mamy budki i wiem, że będzie ich przy­by­wać. Śpiew, który sły­sze­li­śmy tego lata, utwier­dził mnie w prze­ko­na­niu, że to wszystko miało sens — opo­wiada pani Benita, a jej mąż śmieje się, że to ide­alna wylę­gar­nia pta­ków dla jego kotów.
Mał­żeń­stwo Zuz­ków nie oko­pało się jed­nak we wła­snym szczę­ściu. To, co kie­dyś dostali, oddają z nawiązką.
— Naj­lep­sze lata naszej dzia­łal­no­ści odda­li­śmy Niem­com, ale to, co tam zaosz­czę­dzi­li­śmy, z pro­cen­tem odda­li­śmy Pol­sce, inwe­stu­jąc na Pod­la­siu — mówi Zbi­gniew Zuzek. Prawda to nie­pod­wa­żalna. Dzięki pen­sjo­na­towi, który pro­wa­dzą, miej­scowa lud­ność ma pracę, a i oko­lice odwie­dzają nie tylko zwy­kli zja­da­cze chleba, lecz także twa­rze z pierw­szych stron gazet, „od księ­dza do króla”, jak nazywa to dobo­rowe towa­rzy­stwo Benita Zuzek. Nie­dawno odno­wili mogiłę z 1920 roku, która znaj­duje się na ich ziemi. Dzięki zaan­ga­żo­wa­niu miej­sco­wego sto­la­rza udało się to zro­bić w trzy dni. To nie tylko uczcze­nie dwu­dzie­stu ośmiu bol­sze­wi­ków i dwóch Pola­ków, któ­rzy w niej spo­czy­wają, lecz także wspa­niała lek­cja histo­rii i lokal­nego patrio­ty­zmu dla dzieci i mło­dzieży z pobli­skich szkół, któ­rzy tutaj przy­cho­dzą. Benita i Zbi­gniew Zuz­ko­wie szybko wpa­so­wali się w rytm życia pod­la­skiej wsi i jej miesz­kań­ców.
— Na Wscho­dzie ludzie są bar­dziej odpo­wie­dzialni, bar­dziej współ­pra­cują z sąsia­dami, mimo że z roku na rok jest coraz gorzej. Nie­mieccy zna­jomi mówili, że będziemy tutaj bar­dzo samotni, a tak nie jest, w ogóle nie czu­jemy się samotni. Mamy wię­cej czasu na kon­takty i roz­mowy z ludźmi niż wtedy, kiedy byli­śmy w Niem­czech. Nad­ra­biamy to stu­pro­cen­towo. Nie ma mowy o samot­no­ści i o nudzie. Jest tu tyle do zro­bie­nia, że bra­kuje czasu — pod­su­mo­wuje Zbi­gniew Zuzek.
— A gdy­by­ście mieli pań­stwo raz jesz­cze pod­jąć decy­zję? — pytamy na koniec.
— Wró­cić d o Nie­miec? Nigdy w życiu — odpo­wiada bez waha­nia Benita Zuzek.
— Osie­dlić się tutaj? Na dwie­ście pro­cent tak — wtó­ruje żonie Zbi­gniew Zuzek.

 

Comments are closed.

Newsletter

advert

Zdjęcie czytelnika

enean commodo est ullamcorper ut, eros

Kolekcja Krainy Bugu

Nulla eu ipsum cursus non