Od zbieracza ziół do biznesmena, czyli zielarski sukces po podlasku

Miro­sław Angiel­czyk to przy­kład speł­nie­nia ame­ry­kań­skiego snu – od pucy­buta do milio­nera, z tym że w pol­skiej wer­sji. Biz­nes­men z Kory­cin jest cho­dzą­cym potwier­dze­niem tego, że marze­nia się speł­niają, jeśli tylko wiara w nie jest odpo­wied­nio silna i nie bra­kuje deter­mi­na­cji, żeby je reali­zo­wać. Zaczy­nał jako naj­młod­szy towa­rzysz wypraw babci i jej kole­ża­nek w poszu­ki­wa­niu ziół. Na stu­diach z upo­rem maniaka odwie­dzał war­szaw­skie sklepy, aby tylko poczuć zapach suszo­nych roślin. Po takim wstę­pie wybór drogi życio­wej był oczywisty.

››Panie Miro­sła­wie, gdzie się wła­ści­wie znaj­du­jemy: w gospo­dar­stwie agro­tu­ry­stycz­nym, ogro­dzie bota­nicz­nym czy w sie­dzi­bie firmy Dary Natury?
››Naj­ogól­niej rzecz ujmu­jąc, na tere­nie firmy Zio­łowy Zaką­tek. Całe przed­się­wzię­cie jest już zbyt duże, aby mówić jedy­nie o agro­tu­ry­styce – w tej chwili mamy około sto dwa­dzie­ścia miejsc noc­le­go­wych i kil­ka­na­ście pokoi. Do tego docho­dzą ogród bota­niczny i zakład pro­duk­cyjny, każde z nich to odnogi jed­nego przed­się­wzię­cia, które się ze sobą zazę­biają. Jedne wyni­kają z dru­gich i mogą się tak naprawdę wspie­rać.
››Początki firmy się­gają 1990 roku. Pro­szę powie­dzieć, od czego to wszystko się zaczęło?
››Jak każdy czło­wiek, tak i ja po skoń­cze­niu stu­diów sta­ną­łem przed wybo­rem drogi życio­wej. Zasta­na­wia­łem się, jaką pracę wybrać i gdzie powi­nie­nem jej szu­kać. Z racji rol­ni­czego wykształ­ce­nia pro­po­no­wano mi etaty w spół­dziel­niach rol­ni­czych i kie­row­ni­cze sta­no­wi­ska w dużych gospo­dar­stwach. Nie zgo­dzi­łem się jed­nak, prze­czu­wa­jąc, że to nie dla mnie. Przez całe stu­dia, będąc w War­sza­wie, hob­by­stycz­nie zgłę­bia­łem wie­dzę zie­lar­ską, abso­lut­nie nie myśląc o tym, że będę się tym zaj­mo­wał zawo­dowo.
››Mówi pan o okre­sie stu­diów, a czy fak­tycz­nie nie było tak, że zie­lar­stwo inte­re­so­wało pana już w dzie­ciń­stwie?
››To prawda, wszystko zaczęło się tak naprawdę w dzie­ciń­stwie. Mia­łem 7, może 8 lat, kiedy z bab­cią i jej kole­żan­kami zbie­ra­łem pierw­sze zioła. Taki był wtedy styl życia na wsi, cho­ciaż ani moi bra­cia, ani kole­dzy się do tego nie gar­nęli, mi nato­miast to zaję­cie od samego początku bar­dzo się podo­bało, chło­ną­łem tę atmos­ferę, która pano­wała pod­czas zbio­rów. Pamię­tam, że pie­nią­dze, które wtedy zara­bia­łem, w znacz­nej czę­ści prze­zna­cza­łem na zakup ksią­żek, z któ­rych zgłę­bia­łem zie­lar­ską wie­dzę. W póź­niej­szym cza­sie prze­ło­żyła się ona na moje losy. Po tech­ni­kum rol­ni­czym skoń­czo­nym na pro­win­cji mia­łem raczej marne szanse na dosta­nie się na stu­dia, ale dzięki zain­te­re­so­wa­niom przy­rod­ni­czym i infor­ma­cjom, które mia­łem, wygra­łem olim­piadę wie­dzy rol­ni­czej i bez egza­mi­nów dosta­łem się na stu­dia. W cza­sie ich trwa­nia cho­dzi­łem do skle­pów zie­lar­skich w War­sza­wie, żeby poczuć zapach ziół. W ten oto spo­sób pozna­łem wła­ści­cieli dwóch, trzech skle­pów, zoba­czy­łem, czego im bra­kuje, a że w tam­tym cza­sie był duży defi­cyt asor­ty­mentu, bo bia­ło­stocki Her­ba­pol dzia­łał coraz gorzej, pomy­śla­łem, że skoro się na tym znam, czuję się w tym mocny, to po pro­stu spró­buję.
››Nie oba­wiał się pan porażki?
››Oczy­wi­ście, że się oba­wia­łem, ale wtedy to były zupeł­nie inne czasy, można było zacząć coś od zera, nie mając pie­nię­dzy, w tej chwili jest to chyba nie­moż­liwe. Poza tym stu­dia dały mi pew­ność sie­bie i wiarę w to, że mogę coś osią­gnąć. Dzięki oby­ciu z dużym mia­stem żadne for­mal­no­ści, które musia­łem zała­twić w Mini­ster­stwie Zdro­wia i prze­róż­nych urzę­dach, nie spra­wiały mi pro­blemu.
››Pod­su­mujmy zatem: koń­czy pan stu­dia, wraca do Kory­cin, wie pan, że jest zapo­trze­bo­wa­nie na zioła. Czy to są wystar­cza­jące prze­słanki do tego, aby zało­żyć firmę?
››Począt­kowo zioła zbie­ra­łem sam, ale szybko zorien­to­wa­łem się, że w poje­dynkę takiej ilo­ści nie zdo­łam zgro­ma­dzić. Na rynku byli wtedy zbie­ra­cze, ale oni pra­co­wali głów­nie dla Her­ba­polu, dla któ­rego ja byłem kon­ku­ren­cją i – nie­stety – zda­rzały się też mało przy­jemne incy­denty, łącz­nie z nasy­ła­niem na mnie kon­troli czy opo­wia­da­niem ludziom, że ich oszu­kuję. Zbie­ra­cze to zazwy­czaj ludzie starsi, któ­rzy chcą poroz­ma­wiać, wyża­lić się, a ja zawsze mia­łem dla nich czas, czym szybko sobie ich zjed­na­łem. Rela­cje te dawały mi ogromne korzy­ści w postaci wie­dzy o zasto­so­wa­niu poszcze­gól­nych ziół w daw­nych cza­sach. Wie­dzę tę zdo­by­wa­łem pod­czas dłu­gich opo­wie­ści, zresztą te wia­do­mo­ści wyko­rzy­stuję do dzi­siaj. W ten oto natu­ralny spo­sób z roku na rok mia­łem coraz wię­cej zbie­ra­czy.
››I biz­nes zaczął się krę­cić…
››Tak, choć na początku nie było różowo, przez jakieś pół roku nawet nie mia­łem samo­chodu, zioła pako­wa­łem w dwie torby i ple­cak i wozi­łem auto­bu­sem do War­szawy. Dopiero póź­niej żona oddała mi swo­jego malu­cha, z któ­rego wymon­to­wa­łem tylne sie­dze­nie i zro­bi­łem samo­chód dostaw­czy. Zamó­wie­nia pocho­dziły z kilku skle­pów, więc aby je zre­ali­zo­wać, szybko zbie­ra­łem zioła albo korzy­sta­łem z zapa­sów, które mia­łem, suszy­łem i w ciągu tygo­dnia od zbioru dostar­cza­łem je do odbior­ców. Opa­ko­wa­nia robi­łem sam ze zwy­kłej kartki A4: skle­ja­łem ją, fla­ma­strem ryso­wa­łem kon­tur rośliny, pod­pi­sy­wa­łem i sprze­da­wa­łem. W tam­tych cza­sach tak opa­ko­wany towar uda­wało się sprze­dać, dziś to wydaje się pew­nie śmieszne.
››Nie zgo­dzę się z panem. Obec­nie wszyst­kie towary w skle­pach są ładne i mają kolo­rowe opa­ko­wa­nia, ale dzięki temu są nie­mal iden­tyczne. Takie autor­skie opa­ko­wa­nie z pew­no­ścią pozwo­li­łoby wyróż­nić się na półce, w morzu róż­no­ra­kich opa­ko­wań.
››Może ma pan rację. Pamię­tam, że jak mia­łem jakie­goś zioła dwa, trzy worki, to mar­twi­łem się: „Boże, kiedy ja to sprze­dam?”. Wyda­wało mi się, że to bar­dzo dużo, prze­cież w jed­nej dosta­wie mogłem wieźć 20, może 30 kg, jed­nak to pozwa­lało mi zaro­bić na życie.
››Czę­sto pan woził te worki do War­szawy?
››Począt­kowo wyko­ny­wa­łem jeden kurs tygo­dniowo do zaprzy­jaź­nio­nych skle­pów, póź­niej dwa kursy. Sprze­da­wa­łem coraz wię­cej i mia­łem pro­blem z wyczu­ciem, ile towaru tak naprawdę potrze­buję, aby spro­stać zamó­wie­niom.
››Kiedy pan poczuł, że z tej jed­no­oso­bo­wej dzia­łal­no­ści może powstać praw­dziwy i dobrze pro­spe­ru­jący biz­nes?
››Od samego początku bar­dzo w to wie­rzy­łem. Bazą był zapał, jaki mia­łem wtedy do pracy. Szcze­rze mówiąc, dziś znów chciał­bym go mieć. Nie było takiej siły, która by mnie odwio­dła od tego pomy­słu. Za jeden z suk­ce­sów tam­tego czasu uwa­żam fakt, że opar­łem się wszel­kim namo­wom, żeby zająć się nor­malną pracą, a nie zbie­ra­niem ziół.
››Cza­sem lepiej by było, gdyby osoby dające tzw. dobre rady po pro­stu nic nie mówiły…
››W moim przy­padku było tak, że te wszyst­kie głosy sprze­ciwu wręcz mnie moty­wo­wały, zaci­na­łem się w sobie i mówi­łem, że to musi się udać. Mama cały czas spo­koj­nie przy­glą­dała się temu, co robię, ojciec nato­miast pró­bo­wał mnie znie­chę­cić i nama­wiał do zosta­nia urzęd­ni­kiem. Jed­nak po roku, kiedy zoba­czył, że sobie radzę, zapro­po­no­wał, że pomoże mi zbu­do­wać maga­zyn, abym miał gdzie te swoje skarby trzy­mać. Mama dora­dzała, żeby budy­nek sta­nął tuż za sto­dołą, ja chcia­łem pod lasem, bo mi się to po pro­stu przy­śniło. Dziś w tej hali jest zakład pro­duk­cyjny. Patrząc na kształt, jaki ma obec­nie firma, trudno o lep­sze usy­tu­owa­nie. Nie­mniej jed­nak chcę pod­kre­ślić, że rodzice poma­gali mi od samego początku, cho­ciażby przy roz­drab­nia­niu ziół, żebym mógł szybko zre­ali­zo­wać zamó­wie­nia.
››Na długo wystar­czyła siła wła­snych rąk i pomoc naj­bliż­szych?
››Z tego, co pamię­tam, po roku dzia­łal­no­ści stwier­dzi­łem, że sami nie dajemy już rady. Maga­zyn nie był jesz­cze gotowy i nie mia­łem gdzie ulo­ko­wać pra­cow­ni­ków, więc roz­drob­nione zioła i opa­ko­wa­nia roz­wo­zi­łem po domach, a ludzie pra­co­wali cha­łup­ni­czo. Począt­kowo było to chyba z osiem osób – sąsie­dzi i rodzina. Kiedy budy­nek już stał, część z nich zaczęła w nim pra­co­wać, a część nadal robiła swoje w domach.
››Potem zaczął pan zioła upra­wiać. Kiedy przy­szedł taki moment, w któ­rym stwier­dził pan, że ziół w lasach i na łąkach jest jed­nak za mało na reali­za­cję zamó­wień?
››To wyni­kało z zapo­trze­bo­wa­nia rynku. Kiedy któ­ryś z moich odbior­ców komu­ni­ko­wał, że potrze­buje kon­kret­nych ziół pocho­dzą­cych z uprawy, zaczy­na­li­śmy te zioła albo kupo­wać od rol­ni­ków, albo sami upra­wiać. Ten pro­ces był dość szybki, zresztą jak cały roz­wój dzia­łal­no­ści, zdaje się, że po pierw­szych trzech latach zioła dowo­zi­li­śmy już do kilku miast: War­szawy, Rado­mia, Lublina. Gene­ral­nie jest tak, że coraz wię­cej ziół wpro­wa­dza się do uprawy, bo taka jest koniecz­ność, jed­nak nadal kil­ka­dzie­siąt gatun­ków zbiera się ze śro­do­wi­ska natu­ral­nego.
››Nie ma pan obaw, że pew­nego dnia zabrak­nie ludzi, któ­rzy na zio­łach się znają, i nie będzie komu ich zbie­rać? Starsi odcho­dzą, a mło­dzi zapewne nie garną się do tego zaję­cia.
››Struk­tura wsi się zmie­nia. Jesz­cze 15 lat temu rze­czy­wi­ście myśla­łem, że nie­długo będzie pro­blem ze zbie­rac­twem. Dzi­siaj w związku z tym, że rol­nicy nie radzą sobie finan­sowo, dora­biają zbie­ra­niem ziół, mimo że kie­dyś do głowy by im nie przy­szło, że będą do tego zmu­szeni. Nato­miast fak­tem jest, że tych ludzi trzeba edu­ko­wać, bo niby z pozoru zbie­rac­two nie jest skom­pli­ko­wane, ale dla kogoś, kto nie ma o tym poję­cia, wcale takie nie jest. Przy odpo­wied­nim szko­le­niu przez naj­bliż­sze lata na pewno nie będzie pro­ble­mów z bra­kiem zbie­ra­czy.
››Czyli inwe­stuje pan w kadrę, nie­za­leż­nie od tego, czy są to pana pra­cow­nicy, czy nie?
››Dokład­nie. W tym roku we wrze­śniu robi­li­śmy szko­le­nie dla zbie­ra­czy ziół, cie­szyło się ono dużym zain­te­re­so­wa­niem.
››Czy­ta­łem gdzieś, że ma pan grupę zbie­ra­czy roślin chro­nio­nych…
››Zbiór tych roślin pod­lega innym zasa­dom, dla­tego że jest on ści­śle regla­men­to­wany. Dosta­jemy zezwo­le­nie na pozy­ska­nie okre­ślo­nej ilo­ści. Naj­czę­ściej pracą tą zaj­mują się bez­po­śred­nio nasi pra­cow­nicy albo wybrani zbie­ra­cze. Oni dostają infor­ma­cje, ile rośliny danego gatunku mogą zebrać i w któ­rym miej­scu.
››Zaczy­nał pan od firmy, która zaj­mo­wała się sku­pem i sprze­dażą ziół, a dziś działa pod marką Dary Natury. Co tak naprawdę sta­nowi trzon biz­nesu?
››Wła­śnie Dary Natury, bowiem są one tą czę­ścią dzia­łal­no­ści, która finan­sowo utrzy­muje całą firmę. Mimo nie­ustan­nego roz­woju, całość jest nadal gałę­zią nie­do­cho­dową, a główną kosz­to­twór­czą czę­ścią jest ogród bota­niczny, na który nie dosta­jemy żad­nych dota­cji ani dopłat, a musimy utrzy­mać osiem pra­cu­ją­cych w nim osób. Od pół­tora roku jest to jedyny ogród bota­niczny na ścia­nie wschod­niej. Myślę jed­nak, że od przy­szłego roku będziemy zmu­szeni do wpro­wa­dze­nia choćby sym­bo­licz­nych bile­tów, dla­tego też przez zimę będziemy ulep­szać opisy roślin, robić nowe kolek­cje, tak żeby ludzie, któ­rzy nie­ko­niecz­nie inte­re­sują się rośli­nami w sen­sie lecz­ni­czym, też mogli tu coś cie­ka­wego zna­leźć.
››Jak wygląda dzi­siaj sytu­acja firmy?
››W tej chwili na miej­scu jest około osiem­dzie­się­ciu osób. Są to ludzie, któ­rzy pra­cują w gospo­dar­stwie, ogro­dzie, kuchni i na pro­duk­cji. Zbie­ra­czy mamy około dwu­stu, dora­biają sobie od wcze­snej wio­sny do póź­nej jesieni. Całe gospo­dar­stwo ma ponad 40 ha, 15 z nich zaj­muje kom­pleks zwią­zany z ogro­dem – jest tam część pro­duk­cyjna, w któ­rej upra­wiamy zioła, naj­wię­cej, bo ponad 7,5 ha, mamy dzi­kiej róży.
››Oprócz ziół ma pan sze­roki asor­ty­ment innych pro­duk­tów…
››Tak, ale są to rze­czy zwią­zane z zie­lar­stwem, np. oleje czy her­batki.
››Czy możemy mówić o swo­istej modzie na sto­so­wa­nie ziół?
››Ona jest od bar­dzo dawna, ale moda na zdrowe odży­wia­nie dopiero się zaczyna.
››Czyli być może praw­dziwy boom, a tym samym roz­wój firmy, jest dopiero przed panem?
››Aż tak to nie, cho­ciażby dla­tego, że kon­ku­ren­cja nie śpi. Nato­miast w związku z tym, że w tych oko­li­cach wybór ziół jest duży, a my w pro­duk­cji zawsze uży­wamy tych naj­lep­szych, wszystko jest moż­liwe.
››No wła­śnie. Mam wra­że­nie, że pań­stwa prze­waga polega też na tym, że pan nie upra­wia ani nie sprze­daje tych naj­bar­dziej popu­lar­nych ziół…
››Cały czas sta­ramy się pro­du­ko­wać to, czego nie ma na rynku, a jeśli nawet wytwa­rzamy pro­dukt, który już ist­nieje, to dokła­damy wszel­kich sta­rań, aby był on bar­dziej ory­gi­nalny, sto­su­jąc np. rzad­sze skład­niki.
››Praw­dziwy biz­nes to cią­głe wyzwa­nia, a nie spo­czy­wa­nie na lau­rach, w związku z czym nie mogę więc pomi­nąć pyta­nia o plany na przy­szłość. Z czym one się wiążą?
››W tej chwili myślę o wpro­wa­dze­niu linii ziół dla zwie­rząt oraz zapra­wek do alko­holu w for­mie płynu. Wielu ludzi robi nalewki, pró­buje zapra­wić czymś biały alko­hol, żeby lepiej sma­ko­wał, więc wymy­śli­łem taki pro­dukt, który można dodać do wódki, i po odcze­ka­niu kilku dni wyj­dzie z niego np. koniak. Poza tym nie­dawno zro­bi­li­śmy próby odtwo­rze­nia bar­dzo sta­rych prze­pi­sów na bazie żołę­dzi, które są nie­zwy­kle odżyw­cze. Mało kto wie, że kie­dyś rato­wały one ludzi przed śmier­cią gło­dową. Oprócz kawy można z nich robić bar­dzo dużo pro­duk­tów. Nie­ba­wem roz­pocz­niemy pro­duk­cję mąki żołę­dzio­wej, mamy ją już prze­ba­daną, cze­kamy tylko na cer­ty­fi­kat. W pla­nach mam też otwar­cie gospo­dar­stwa rol­nego w sta­rym stylu, z budyn­kami, ze zwie­rzę­tami, żeby ludzie, któ­rzy tu przy­jeż­dżają, w szcze­gól­no­ści dzieci, mogli uczest­ni­czyć w pra­cach gospo­dar­skich.
››Bio­rąc pod uwagę całą pana aktyw­ność zawo­dową, czy jest pan z cze­goś szcze­gól­nie dumny? Mnie oso­bi­ście intry­guje trawa, którą zna­leźć możemy w jed­nym z bar­dziej popu­lar­nych alko­holi koja­rzo­nych z Pod­la­siem. Czy jest szansa, że pocho­dzi ona z pań­skiej uprawy?
››Szansa zawsze jest (śmiech). Z trawy żubrówki jestem rze­czy­wi­ście dumny. Zbie­ra­łem ją już jako dziecko, bar­dzo mnie wtedy inte­re­so­wała, szybko nauczy­łem się ją roz­po­zna­wać nawet z odle­gło­ści kilku metrów. W naszej wio­sce był punkt skupu, pamię­tam, że czo­łowi zbie­ra­cze dowo­zili ją tam na wozie, tak jak prze­wozi się siano. W tej chwili, żeby zna­leźć tę trawę, trzeba się naprawdę nacho­dzić i przede wszyst­kim wie­dzieć, gdzie jej szu­kać, bo przez 40 lat nastą­piło zubo­że­nie gatunku, jed­nak nie tylko przez zbie­ra­czy. Od dawna ludzie pró­bo­wali ją sadzić w ogród­kach, ale te próby się nie uda­wały, ponie­waż żubrówka potrze­buje po pro­stu spe­cy­ficz­nych warun­ków. Plan­ta­cję można pro­wa­dzić 3–4 lata w jed­nym miej­scu, póź­niej trzeba ją prze­nieść. Jako że ten temat mnie żywo inte­re­so­wał, sam robi­łem prze­różne doświad­cze­nia, potem dołą­czyli do mnie pra­cow­nicy SGGW i wspól­nie opra­co­wa­li­śmy warunki śro­do­wi­skowe, które ta trawa musi mieć, żeby była iden­tyczna z tą w lesie. Nie jest to takie trudne, nato­miast wymaga czasu. To było dla mnie cie­kawe doświad­cze­nie naukowe, jed­nak z biz­ne­so­wego punktu widze­nia ta uprawa jest na razie mało opła­calna i taka będzie, dopóki ludzie nie będą respek­to­wać prawa i nie powstrzy­mają się od zbie­ra­nia trawy żubrówki, która jest pod ochroną.
››Dary Natury to firma rodzinna. Zatem chciał­bym zapy­tać, jak będzie wyglą­dała jej przy­szłość? Czy dzieci będą kon­ty­nu­ować roz­po­czętą ponad 20 lat temu dzia­łal­ność?
››Trudno powie­dzieć. Jak każdy rodzic mam oczy­wi­ście nadzieję, że tak będzie. Moje dzieci bar­dzo mi poma­gają, spę­dzają tutaj każdą wolną chwilę. Naj­star­sza z trzech córek stu­diuje medy­cynę, to można prze­cież połą­czyć. Jest jesz­cze naj­młod­sza, która – mam nadzieję – tak jak ja skoń­czy kie­ru­nek przy­rod­ni­czy i będzie się tym inte­re­so­wać. Poza tym będziemy umac­niać kie­ru­nek tury­styki wiej­skiej, i być może to będzie łatwiej­szy biz­nes do kon­ty­nu­acji. Zie­lar­stwo to od zawsze moja pasja, ale uczy­łem się go, pra­cu­jąc razem z bab­cią. W poko­le­niu moich rodzi­ców nie było osoby, która się nim inte­re­so­wała, dopiero dru­gie poko­le­nie te zain­te­re­so­wa­nia prze­jęło, więc może w tym przy­padku też tak będzie i dopiero moje wnuki będą zie­la­rzami (śmiech). Na razie sytu­acja zakładu jest sta­bilna i te pro­dukty, które zostały wymy­ślone 20 lat temu, są do dzi­siaj pro­du­ko­wane, sprze­da­wane w coraz więk­szych ilo­ściach, więc mam powody sądzić, że tak będzie rów­nież w przy­szło­ści, jeśli oczy­wi­ście ich jakość nadal będzie na takim pozio­mie. Bio­rąc to pod uwagę, uwa­żam, że nawet jeśli dla kogoś zie­lar­stwo nie będzie wielką pasją, bez pro­blemu będzie mógł kon­ty­nu­ować roz­po­czętą przeze mnie dzia­łal­ność.
››Jest pan odzwier­cie­dle­niem ame­ry­kań­skiego snu – od pucy­buta do milio­nera. Poka­zał pan, że pasja połą­czona z deter­mi­na­cją to naj­lep­szy prze­pis na suk­ces.
››Coś w tym jest, mam wra­że­nie, że ludzie boją się ryzyka, wyzwań, tego, że się nie uda i ktoś będzie się z nich pod­śmie­wał. Ja do dziś spo­ty­kam się z wie­loma kole­gami z okresu mojej mło­do­ści i oni czę­sto mówią, że coś by zro­bili, mają taki a taki pomysł, ale zawsze są jakieś prze­szkody w jego reali­za­cji. A jak się nie spró­buje, to prze­cież trudno do cze­go­kol­wiek dojść.

 

Comments are closed.

Newsletter

advert

Zdjęcie czytelnika

enean commodo est ullamcorper ut, eros

Kolekcja Krainy Bugu

Suspendisse a pellentesque dui